Bio, czy eko, a może organic? – czyli współczesny dylemat każdego, kto chce skosztować zdrowego życia.
Ostatnio popadłam w zadumę nad terminologią: bio, eko, organic. A w zasadzie, to nad zagadnieniem zdrowej żywności w kontekście certyfikacji, symboliki i cholera wie czego jeszcze tj. biurokratyczno – marketingowego szumu. I tak, jak w przysłowiu „po nitce do kłębka” od przywołanego wcześniej szumu, poprzez zakłócenia, niejasności, matactwa, nadużycia, trafiamy w punkt – OSZUSTWO! Ale o tym w swoim czasie, czyli za parę akapitów.
A czy wam zdarzyło się, choć raz, zastanowić się, co lepsze: bio, eko, czy organic?
Słowa „bio, eko, organic” powtarzałam niczym mantrę, a nawet odmieniałam przez przypadki, jednakże z tego powodu nie spłynęła na mnie jakaś łaska zrozumienia. No cóż, skoro olśnienie „niełaska”, to może dedukcja. I wyszło mi na to, że pojęcia leżą na tym samym ekologicznym gruncie. Pytanie tylko, czy są od siebie oddalone, czy nie? Gdybym to ja odpowiadała za moc i zakres słów, to ekologię położyłabym z dala od dróg, na uboczu, najbliżej wiejskiego cieku wodnego, zaś w pobliskich, mętnych zaroślach czaiłoby się bio, a w najdalszym punkcie, w samym mateczniku lasu, na słonecznej polanie leżałoby, jak długie organic. Ale, że nie na mnie padło w konkursie na czarowanie słowem i znaczeniem, więc pociągnęłam woojka googla za język. I masz! Moje rojenia, to jak się okazuje urojenia.
Bio = eko = organic – to jedność, niczym katolicka Trójca Święta
Niby trzy różne niezależne byty, ale nimb świetności konsumpcyjnej jeden i ten sam. Skąd w takim razie zamieszanie terminologiczne? Otóż, to konsekwencja przynależności do UE, w ramach której nie obowiązuje jeden, a wiele języków. W krajach członkowskich żywność ekologiczną nazywa się w różny sposób, i aby każdego zadowolić, a nikogo nie urazić, to tyle skrótów. Całe szczęście, prawo regulujące zdrową żywność jest jedno dla wszystkich, i ściśle określa warunki jakie należy spełnić, aby produkt został uznany za ekologiczny.
I co najważniejsze, nazwa produktu ekologicznego oraz słowa eko, bio, organic, są zastrzeżone, tylko dla tych podmiotów, które zachowują standardy wymienione w rozporządzeniach unijnych. Dodatkowo podmioty te legitymują się odpowiednim certyfikatem. Dzięki niemu na wytwarzanych produktach mogą umieszczać metki bio, eko, organic i symbol zielonego liścia otoczonego 12 gwiazdkami, który zaświadcza o posiadaniu certyfikatu.
Co oznacza, że produkt jest bio, eko, organic?
Bio, eko, organic, informuje o tym, że produkt został wytworzony z zastosowaniem ekologicznych metod. Jeśli mowa np. o warzywach i owocach, to kupując płody rolne oznaczone symbolem bio i znakiem zielonego liścia z gwiazdkami, mamy m.in. pewność że:
- produkty nie były pryskane chemicznymi środkami ochrony roślin,
- produkty mogły być pryskane wyłącznie naturalnymi środkami ochrony roślin (np. na bazie ziół),
- nie stosowano sztucznych nawozów,
- wykorzystywano nawozy naturalne typu obornik, kompost,
- stosowano płodozmian.
Jeśli zaś chodzi o hodowlę zwierząt, to:
- zwierzęta nie są karmione paszami przemysłowymi,
- mają dostęp do pastwisk,
- w hodowli nie stosowano stymulatorów wzrostu, antybiotyków, czy hormonów,
- pasze dla zwierząt pochodzą z ekologicznych upraw,
- zwierzęta mają naturalną ściółkę, która zasila obornik.
Wytyczne, co do stosowanych barwników i konserwantów w przetwórstwie też są mocno ograniczone w produkcji ekologicznej.
Nie chcę wdawać się w szczegóły, jeśli chodzi o standardy, które muszą zostać zachowane przez producentów ekologicznych. Zresztą, aż takiej wiedzy w tym temacie nie posiadam, i nie uważam, by była mi potrzebna do robienia codziennych zakupów.
Niekwestionowanym faktem jest, iż żywność produkowana na skalę przemysłową nie jest tak zdrowa, jak ta eko. Można polemizować w kwestii smaku, który posiada żywność przemysłowa. Jednakże jego można odpowiednio podkręcić jakimś regulatorem, spulchniaczem, czy wzmacniaczem i będzie na miarę każdego, nawet tego bardziej wymagającego podniebienia. Ale jak uznać za smaczne, mięso, które jest owocem niewyobrażalnego cierpienia zwierząt, życia, a w zasadzie to wegetacji w ciasnej klatce, bez widoków na pastwisko? Gdzie nawet niezbyt humanitarna śmierć, zdaje się być zbawienna, bo przerywa ten koszmar istnienia… Może lepiej przejdźmy do następnego akapitu.
Jak rozpoznać żywność bio?
Zdrowa żywność zazwyczaj nie wygląda tak fantastycznie, jak ta pędzona na sztucznych nawozach, czy wyrastająca na podłożach bezglebowych np. wełnie mineralnej (typowe zastosowanie w szklarniach). Ale gwarantuję, że w smaku jest o niebo lepsza, a jej skład nie jest tak jałowy, jak w żywności produkowanej na skalę przemysłową.
W pewnym sensie cena produktów może też sugerować, że mają pochodzenie ekologiczne. Ale w tej materii należy być czujnym, o czym za chwilę. Najpierw odrobinkę rozwinę drogi memu sercu temat, czyli dlaczego eko cena jest taka wysoka? Otóż, z prostej przyczyny. Produkty bezpieczne dla środowiska wymagają znacznie większych nakładów pracy, a mimo to, ich plony są dużo niższe. I tak dla zobrazowania tego co napisałam, zapytam, czy ktoś, kto czyta ten artykuł pamięta, jak w czasach dzieciństwa pomagało się na wsi, zbierając stonkę z ziemniaków, albo pieląc grządki ręcznie? Dziś podobnie wygląda eko produkcja. O wiele łatwiej, skuteczniej i przede wszystkim taniej byłoby dokonać odpowiednich oprysków, chemicznymi środkami ochrony roślin. A efekt byłby spektakularny, a i plon zacny. Niestety, ucierpiałaby na tym koncepcja zdrowiej żywności. I ta właśnie „pocztówka ze wsi sprzed lat” informuje nas o tym, dlaczego cena jest taka „wysoka”.
W mojej opinii cena bio wcale nie jest wysoka. Ona po prostu jest adekwatna do tego, co w zamian za nią otrzymujemy. I piszę to z pozycji osoby, która sama produkuję żywność na swoje potrzeby. Doskonale wiem ile pracy i pieniędzy kosztuje wyhodowanie własnych roślin, czy zwierząt. Ekologiczne produkty rolne w dobie tak zanieczyszczonego środowiska śmiało mogą zasilić panteon tzw. dóbr „ekskluzywnych”. I słusznie, bo nimi są i bronią się same własnym smakiem! Zobaczcie, ile wyrzuca się jedzenia – głównie dlatego, że jest tanie, niesmaczne i byle jakie.
Na koniec zostawiłam, bodaj najważniejszą informację związaną z rozpoznawalnością produktów ekologicznych, o której napomknęłam na początku artykułu. A mianowicie chodzi o symbol zielonego liścia (zaświadczenie o posiadanym certyfikacie), który znajduje się na opakowaniach, wraz z metką bio, eko, czy organic. Jeśli go brakuje zachodzi podejrzenie, że producent, czy przedsiębiorca łamie prawo i świadomie wprowadza w błąd konsumenta.
Słowa bio, eko, organic – to trochę za mało…
Samo słowo, bio, eko, organic nie wystarcza, mimo, że są to słowa zastrzeżone dla certyfikowanych produktów ekologicznych. Jeszcze mniej znaczą, a czasem znaczą tyle co nic, wyrazy „zdrowe”, „naturalne”, „wiejskie”. I dobrze byłoby, jeszcze przed ustawieniem się w ogonku do sklepowej kasy, sprawdzić to rzekome zdrowe, przeglądając uważnie rozpiskę ze składem. Podczas zakupów najlepiej kierować się ekosymbolem liścia. W zasadzie, tylko wtedy mamy pewność, że produkt rzeczywiście pochodzi z ekologicznego źródła, i jest zdrowy.
A co z bazarem, lokalnym rolnikiem i innymi wytwórcami zdrowej żywności, nie posiadającymi certyfikatu? Zdaje się, że jeśli teraz napiszę, iż warto się u nich zaopatrywać, to spłonę na stosie własnych słów z wcześniejszego akapitu, w przedmiocie zielonego liścia i certyfikacji. Ale tak uważam. Jeśli mamy możliwość zaopatrywania się w produkty zdrowe, bez koncesji i atestów wyplutych przez machinę biurokracji, to należy z tego korzystać. Jako rolnik, nie dysponuję żadnym certyfikatem, ale znam wartość swoich upraw i wiem jakie są cenne. Mięso, jeśli tylko mam taką możliwość, kupuję od zaprzyjaźnionego rolnika. Zresztą, lepiej nabywać u znanych lokalnych gospodarzy, niż u przedsiębiorców, którzy posługując się niejednokrotnie genialną mistyfikacją w zakresie symboliki i nazewnictwa, wyłudzają pieniądze, od kogoś, kto chce zjeść zdrowo. I tym oto sposobem płynnie przechodzimy do wątku, który został poruszony na samym wstępie bio żywności.
Jak nie dać się złowić na pusty haczyk zdrowej żywności?
Nie od dziś wiemy, że zdrowy tryb życie robi się coraz bardziej popularny, a nawet modny. Zawsze tam gdzie pojawia się element chodliwości jakiegoś zjawiska, to dziwnym trafem drepcze za nim rosnąca cena. I bywa, że ta ona – cena, nieraz nabiera żwawszego tempa i wyprzedza realną, czy rynkową wartość. Takie prawidło można zaobserwować właśnie w eko produktach. Raz, że bio towar, jest z natury droższy, dodatkowo trudno dostępny, zwłaszcza w dużych aglomeracjach, to na domiar złego jest tak oblepiony marżami pośredników, jak niepryskany krzak mszycą. Ale powiedzmy, że mój wachlarz tolerancji, jest jeszcze w stanie ogarnąć eko chciwość. Zawsze można poszukać jakiejś alternatywy – targ bez pośredników, lokalny rolnik, zaufany sklepik eko, sąsiad, sąsiadka, internet… opcji jest dużo, wystarczy się dobrze rozejrzeć i poszukać.
Ale jest proceder, na który mam zerową tolerancję. A chodzi tu o „eko – oszustów”. Czyli, chytrych przedsiębiorców, oferujących drogi towar, opatrzony symbolami do złudzenia przypominającymi certyfikat liścia, sprytnie wykorzystujących słowa bio, eko, organic (które jak wiadomo są zastrzeżone wyłącznie dla eko produktów).
Najczęściej można spotkać się z zamianą litery „o” na zero, słoneczko, kwiatuszek, pękaty czajnik itp. Dlatego proponuję uważnie przyglądać się towarom, które mimo, iż leżą na tej samej półce, co eko produkty, to mają z nimi tylko tyle wspólnego, co sąsiedztwo, bo z pewnością nie ekologiczne pedigree. A poniżej tak „dla jaj” pokażę, jak wygląda bi(0)!
Nie dajmy się wsadzić w magiczny cylinder bi(o) – marketingu:
- Kupujmy świadomie bio, eko, organic
- Szukajmy właściwych symboli (zielony liść okolony 12 gwiazdkami oraz metka bio, eko, organic)
- Pytajmy o certyfikaty w razie wątpliwości,
- Czytajmy skład na etykietach,
- Wspierajmy naszych lokalnych rolników
- Uruchamiajmy własne „kanały handlowe”
Żyjmy zdrowo!